Skoro już w listopadzie zeszłego roku skoczyliśmy na chwilę z Helsinek do Tallinna, głupio było nie przywieźć jakichś butelek, oszczędzając przez to trochę euro. Wybór padł między innymi na opisywaną rioję, co do oceny której byliśmy zgodni aż przyszło do przyznawania guziczków.
Wino w swojej barwie jawiło nam się jako prawidłowe: coś między brunatnoczerwonym, a ciemnowiśniowym. Zdecydowanie intensywne. Słowem, nic nie zapowiada skandalu.
Skandal jednak czai się tuż za węgłem, by nie powiedzieć sztachnięciem. I atakuje nozdrza bez litości. Nie zapach to, a odór. Smród. Wino w tej kwestii ohydne, pachnie jak spleśniałe owoce – i to jeszcze z istotną dominacją alkoholu. Rzadko zdarza się (nigdy? pierwszy raz się zdarzyło?) musieć pić wino z zatkanym nosem. Albo jabole z czasów gimnazjalnych miały w sobie więcej zapachowej gracji, albo mniej wtedy takie rzeczy oburzały. Teraz oburzają i to stanowczo.
To wcale nie jest tak, że zatykając nos, lepiej czujemy „usta” (czytaj: smak). Chyba wręcz przeciwnie. Może dlatego, może jednak wino pod tym względem broni się autonomicznie, ale nie jest źle. Wino w smaku jest wiśniowe, ale też dość pieprzne. Można powiedzieć, że gdzieś tam szumi któraś woda po dymności. Czuć jednak alkohol, a to grzech jednak ciężkiej natury. Wydaje się, że wino nieźle pasowałoby do dobrze, a nawet sowicie przyprawionych dań, jak polędwica z sosem kurkowym i puree z gałką muszkatołową.
W guziczkach zaanonsowana już wcześniej spora rozbieżność. Dla E. liczyły się przede wszystkim kwestie smakowe, może też wizualne – dzięki którym była w stanie smród puścić mimo nosa. Stąd 64 guziczki. M. natomiast cały czas przeżywał ten problem, pod koniec czerpiąc z tego chyba jakąś masochistyczną przyjemność. Niemniej, nota niska, a i tak za wysoka – 39 guziczków.
Metryczka
Kraj: Hiszpania
Apelacja: Denominacion de Origen Calificada
Szczep: 100% Tempranillo
Zawartość alkoholu: 13,5%