Rozochoceni alzackimi czarnymi pinotami, widząc w nich nie lada gratkę już niemal z definicji – sięgnęliśmy po następną butelkę. Cały czas z tej samej apelacji, tym razem propozycja Willy’ego Gisselbrechta.
Barwą wino przypomina trochę ceglaną czerwień wielbionego przez nas niedawno Petrenego. Jest ona jednak trochę chłodniejsza, przechodząc w fiolet. Wino jest z jednej strony przezroczyste, choć z drugiej strony dość ciemne jak na francuskie Pinot Noir.
Problemem jest aromat. Alkohol bowiem aż tak uderza po nozdrzach, że doprawdy trudno poczuć coś ponad to. E. czuje gdzieś tam z tyłu sfermentowane śliwki. M. idzie w zupełnie innym kierunku, wywąchując absolutnie niedojrzałe wiśnie.
Alkohol znacznie przeszkadza też w skupieniu się na smaku. Wino jest dość szorstkie, ma dużo taniny, która jednak ochoczo znika najpierw pod naporem kaczki po wielkopolsku i z upływem czasu. Stopniowo acz niezupełnie zanikając, alkohol odkrywa pieprzność wina. Ta z kolei nieśmiało przechodzi w ziemistość (E.), a wino w miarę otwierania staje się ciut szarlotkowe – o ile jest to szarlotka na niedojrzałych papierówkach (M.) (czy ktoś w ogóle robi takie szarlotki?!). Innymi słowy, wino naprawdę ma potencjał, ale dość łatwo samo z niego rezygnuje, gdzieś tam ginąc. Niby bawi swoją matrioszkowatą strukturą (alkohol -> pieprzność -> ziemistość vs. papierówki i szarlotka), ale summa summarum niewiele ma do opowiedzenia.
Ot, dość neutralne wino, które nawet nie jest butelkowane na miejscu, tylko gdzie tam indziej w Alzacji. Jego grzechem podstawowym jest to, że spodziewaliśmy się znacznie więcej. E. jest tak zawiedziona, że daje 59 guziczków. M. – łaskawiej – 69.
Kraj: Francja
Winnica: Willy Gisselbrecht
Apelacja: Appelation Alsace Controlee
Rocznik: 2009
Szczep: Pinot Noir
Zawartość alkoholu: 13,5%