Wina luksemburskie zdecydowanie do drogich nie należą, ale 4,19 EUR to nawet w tym towarzystwie klasa raczej stołowa. Istotnym oparciem dla tezy, że nasze oczekiwania nie powinny być wygórowane może być też anonimowość producenta i wiek degustowanego wina. Próbujemy tym chętniej, bo a nuż.
Swoją szarością wino przypomina trochę Pinot Gris, choć jest trochę mniej księżycowe, a bardziej „słoneczne”. Może mniej nawet o „słoneczność” chodzi, a bardziej o to, że jest to barwa młodziutkiej zieleni. Wygląda to też trochę jak kawałek świeżego drewna.
Aromat jest niezwykle subtelny, łagodnie owocowy (dojrzałe jabłka), trochę też niestety sikowaty. Jest jednak na swój sposób świeży, trochę może parmezanowy. Summa summarum, trudny jest jednak do uchwycenia i jakiegoś tam bliższego zdefiniowania.
Nad Mozelą usłyszeć można, że cukier, jaki znajdziemy w Rivanerze nie zawsze pochodzi od winogron. Albo zatem mieliśmy fart, albo czegoś ewidentnego nie wyczuliśmy, ale wydaje się, że szczęśliwie udało się uniknąć wina dosładzanego. Wino jest bowiem wcale wytrawne, a owoce mocują się i przeciągają z czymś w rodzaju mineralności. W smaku mamy trochę z ostrości limonki; jest on przyjemnie kwasowy i w sumie pełny. Niemniej, rozczarowująco krótki. Odnotowana wyżej kwasowość nie gości w naszych kubkach smakowych zbyt długo, dokądś tam ochoczo umykając. I w sumie tyle, bo wino w subtelności swojej ciut niebezpiecznie kroczy w stronę nijakości.
Podstawową zaletą jest w tym przypadku świetna relacja jakości do ceny. Jest to chyba podstawowy argument na rzecz zakupu butelki czy dwóch. Niemniej, trzeba przyznać, że wino jest trochę za młode i zbyt wysubtelnione. Tak czy inaczej, jakieś guziczki się należą; niech więc będzie 79 od M. i 73 od E.
Kraj: Luksemburg
Apelacja: Moselle Luxemboureoise Appellation Controlee
Szczep: Rivaner (Muller Thurgau)
Rocznik: 2011
Zawartość alkoholu: 10,5%
Sklep i cena: Delhaize (Belgia), 4,19 EUR
Piłem Rivaner od bardziej utytułowanych producentów niemieckich i muszę powiedzieć, że też wielkich emocji nie dostarcza.
Taka widocznie jego rola i w porządku rzeczy miejsce. Ale polecamy pogrzebać w kontekście tego szczepu w zasobach niderlandzkich (konkretnie: Limburgia, okolice Maastricht) – z tego, co pamiętamy, to niektóre propozycje potrafią nawet zachwycić. Degustowaliśmy jednak w czasach przedblogowych, więc oczywiście nazw i producentów już nie pamiętamy.