Tym razem potrzebowaliśmy jakiejś w miarę bezpretensjonalnej okrasy do guacamole. Okrasy, nad którą dałoby się jednak w miarę pocmokać i coś z tego cmokania wynieść. Niemieckie Pinot Gris, w całej swojej ontologicznej nietypowości, wydało nam się strzałem adekwatnym. I poczucie to w sumie towarzyszyło nam wraz z kolejnymi kieliszkami.
Wino, jak na Pinot Gris, w barwie jest zaskakująco intensywnie żółte. Może i zawiera jakieś tam charakterystyczne według nas bladości czy szarości smugi, ale jest to jednak przede wszystkim kolor kanarkowo/krokusowo-żółty.
Aromat jest wyraźnie owocowy, ze słodkawą nutą. Jest przy tym nawet pełny, z nieśmiałym mineralnym podbiciem. Wino pachnie świeżo i na swój stereotypowo i oczywiście.
W smaku również dominuje owoc, a chciałoby się więcej kwasowości. Bardziej niż w przypadku aromatu wyczuwalna jest mineralność, choć nadal przesadą byłoby stwierdzić, że jest jakoś zaakcentowana. Wydaje nam się, że zarówno smak i zapach składają się na swego rodzaju archetyp tańszego, acz przyzwoitego białego wina. Jest to jednak typ, którego nie cenimy aż tak bardzo: ze względu na dominującą owocowość, przesadne otwarcie i ogólną łatwość w odbiorze. Wino ma jednak swoją opowieść, nie obarczoną jakimiś przesadnymi wadami.
Reasumując, zawsze oczekiwałoby się od wina troszkę więcej; zwłaszcza w kwestii balansowania między owocem, a kwasowością. Trzeba jednak przyznać, że relacja jakości do ceny i tak wypadła imponująco dobrze. Nawet przyzwoite, białe wino. Gdy skonfrontowane z tak śmieszną ceną, to warte 75 (E.), a nawet 80 (M.) guziczków.
Metryczka
Kraj: Niemcy
Producent: Ruppertsberger
Szczep: Pinot Gris
Rocznik: 2011
Zawartość alkoholu: 12,5%
Sklep i cena: Delhaize (Belgia), 4,39 EUR